Czas kwarantanny i ograniczeń w przemieszczaniu się był trudny dla zdecydowanej większości z nas. Dlatego z ulgą i radością przyjęliśmy informację o powrocie do możliwości podróżowania, najpierw po kraju, później też i za granicę Polski.
Korzystając z przedłużonego weekendu w połowie czerwca, wybraliśmy się na dwudniowy pobyt do Lublina. Byliśmy ciekawi, jak funkcjonują hotele w po-covidowej rzeczywistości, jak wyglądają w praktyce nowe zasady pobytu i czy stanowią duże utrudnienie dla gości.
Na dwie doby zatrzymaliśmy się w hotelu Mercure Lublin. Wybraliśmy standardowy pokój dwuosobowy typu twin.
W czwartkowe wczesne popołudnie dotarliśmy pod hotel nieco okrężną drogą ze względu remont jednej z głównych ulic biegnącej przy hotelu, Alei Racławickich. Te drobne niedogodności komunikacyjne (zarówno drogowe, jak i piesze) zrekompensował darmowy parking hotelowy (cennikowa opłata jest dość wysoka – 40 zł/doba).
Zabezpieczenia związane z pandemią zauważyliśmy tuż po wejściu do hotelu. Wyklejone na podłodze informacje o zachowaniu odstępu, ochronne pleksi przy każdym stanowisku recepcji, płyny do dezynfekcji przy recepcji i przy windach (na piętrach również), pracownicy recepcji, restauracji, baru w rękawiczkach, maseczkach i/lub przyłbicach.
Zameldowanie w hotelu odbyło się bez żadnych problemów, szybko i bez jakiejkolwiek kolejki. Po kilku minutach byliśmy w naszym pokoju na 5.piętrze, z którego mieliśmy widok na Uniwersytet KUL. Pokój standardowy jest nieco kompaktowy. Dlatego zmieszczenie na powierzchni 16 m2 dwóch osobnych łóżek, szafek nocnych, sporego biurka, minibaru, zestawu do kawy/herbaty, fotela i krzesła przy zachowaniu swobodnego przejścia wokół pokoju, można uznać za spory wyczyn w aranżacji wnętrz. Na pewno na duży plus działa też odnowione wnętrze pokoju, które jest zgodne z obowiązującymi obecnie standardami marki Mercure.
W pokoju standardowym nie znajdziecie ani kapci ani szlafroków, za to mieliśmy darmową wodę butelkowaną oraz kawę i herbatę. Kompaktowość pokoju przekłada się również na łazienkę, która nie przeszła aż tak gruntownej renowacji jak sam pokój. Mimo to było w niej czysto i schludnie. Jedyny minus to dość klaustrofobiczny prysznic.
Dużą zaletą pokoju była sprawnie działająca i wydajna klimatyzacja. Bez niej trudno byłoby wytrzymać przy 30-stopniowym upale. Łóżka wygodne, z możliwością łatwego manewrowania, bardziej odpowiednie dla wielbicieli twardszych materacy. Pokój w wersji po-covidowej nie różnił się w zasadzie niczym od tego, do którego przywykliśmy wcześniej (działała nawet suszarka). Jedyna różnica polegała na braku sprzątania pokoju podczas całego pobytu.
A jak wyglądały posiłki?
Choć korzystaliśmy jedynie ze śniadania, odnieśliśmy wrażenie, że godziny funkcjonowania restauracji i baru wieczorem zostały ograniczone, gdyż około 22 były już nieczynne. Wracając do śniadania. Hotel oferował dwie możliwości: śniadanie w pokoju (tak jak to było w maju i na początku czerwca) lub śniadanie w restauracji w formie serwowanej do stolika. Tak więc o bufecie śniadaniowym można póki co zapomnieć….
My wybraliśmy śniadanie w restauracji. Jak to działa? Teoretycznie, przy przyjeździe goście otrzymują menu śniadaniowe, które składa się z trzech różnych zestawów (śniadanie kontynentalne, lekkie lub klasyczne). To co musimy zrobić, to wybrać jeden z nich oraz określić, o której godzinie chcemy pojawić się na śniadaniu następnego poranka (w dni robocze 6:30-10:00, w weekendy i święta do 11:00). My wybraliśmy śniadanie klasyczne o 9:00 w piątek i sobotę.
Proste i wygodne rozwiązanie. Wybierasz co chcesz, przychodzisz na określoną godzinę, twój zestaw wjeżdża po chwili na stolik. Niestety, rzeczywistość wyglądała nieco bardziej siermiężnie. O 9:00 w piątek wszystkie stoliki (rozstawione z zachowaniem należytych odstępów) były zajęte. Przed nami czekało na wejście już kilka osób. My niestety byliśmy umówieni o 10:00 ze anajomymi na starówce, więc aż tak wiele czasu na spokojne śniadanie nie pozostawało. Po rozmowie z obsługą restauracji udało się zorganizować stolik dość szybko, tak abyśmy mieli 20-30 minut na śniadanie. Z wyjaśnień Pani Kierownik części gastronomicznej wynikało, że to pierwszy normalny weekend w tej nowej rzeczywistości i to przy sporym obłożeniu hotelu, więc trafiliśmy na okres eksperymentalny sprawdzania, jak działa nowy system śniadaniowy. W naszej opinii, propozycja zestawów na określoną godzinę jest jak najbardziej w porządku. Zabrakło jedynie egzekwowania przez hotel ustalonych zasad w stosunku do gości (osoby albo znacznie spóźniały się na śniadanie lub w ogóle nie określały pory śniadania, pojawiając się w restauracji bez zapowiedzi, tak jak to było do tej pory).
Zestaw klasyczny zawierał, to czego wymagamy od śniadania. Oczywiście mając bufet śniadaniowy, można wybrać np. jogurt naturalny a nie truskawkowy czy konkretny rodzaj wędliny lub sera. Tej możliwości nie było, ale dla nas to nie był absolutnie problem. Porcje były spore, wędlina, jajecznica czy twarożek były naprawdę smaczne. Nie było też żadnego problemu, aby otrzymać coś, czego w danym zestawie nie było, a normalnie na śniadaniu hotelowym występuje. Tak więc, jakościowo i ilościowo śniadanie na plus. Następnego dnia już bez problemów organizacyjnych, śniadanie w hotelu Mercure w Lublinie było naprawdę przyjemne i smaczne, i to bez formy bufetu!
Podsumowując, weekend w Lublinie w Mercure Lublin szybko nam minął. Ze względu na zamknięte w czerwcu granice Polski, bez tłumów na starówce, deptaku, w restauracjach i kawiarniach zwiedzaliśmy powoli miasto. Na plus hotelu Mercure Lublin należy zaliczyć położenie w centrum miasta. Od starówki czy deptaka hotel dzieli kilkunastominutowy spacer. Odnowione, gustownie urządzone kompaktowe, ale zapewniające, wszystko, co potrzeba pokoje, gwarantują porządny odpoczynek po całym dniu zwiedzania. Godne polecenia są też smaczne śniadania, obecnie serwowane do stolika. Tak jak większość, czekamy na możliwość skosztowania bufetu śniadaniowego w Mercure Lublin i powrotu do poprzednich zasad funkcjonowania hotelu.